poniedziałek, 25 maja 2015

Koń kontra samochód

W ubiegłym tygodniu odbyła się kolejna impreza z cyklu Mille Miglia we Włoszech. Od razu wyjaśniam, że nie był to wyścig - zawody na trasie Brescia - Rzym - Brescia odbywały się jedynie w latach 1927 - 1957. Obecnie jest to zlot pojazdów produkowanych przed rokiem 1957, które spełniały wymogi do startowania w wyścigu -  praktyce więc spotykają się tam właściciele zabytkowych aut i, w spacerowym tempie, przemierzają nimi tysiąc rzymskich mil. Parada odbywa się dość regularnie od 1977 roku.

Mille Miglia, podobnie jak na przykład Carrera Panamericana to wyścig, który rozgrywany był na publicznych drogach. Oznaczało to po pierwsze konieczność zamknięcia ulic na pewien czas, co przed wojną i tuż po wojnie nie było jednak dużym problemem, ze względu na niewielki, w porównaniu z dzisiejszymi czasami, ruch. Wszyscy wiemy, jak to wygląda, gdy Warszawska Masa Krytyczna blokuje skrzyżowanie na 25 minut - wyobraźcie sobie teraz, że jakąś trasę macie zablokowaną na kilka godzin!
Drugim problemem wyścigów, które odbywały się nie na torach, ale na zwykłych drogach, była kwestia kibiców - przecież nikt nie jest w stanie przygotować barierek po obu stronach drogi na dystansie kilkuset kilometrów i zapewnić zabezpieczenie dla kibiców. Łącznie w dwudziestu czterech wyścigach Mille Miglia zginęło 56 osób - głównie widzów stojących przy trasie. Sir Stirling Moss, który w Mercedesie SLR zwyciężył w 1955 roku, wspominał, że musiał delikatnie "wachlować" samochodem na trasie, by odpędzać kibiców, którzy dosłownie wchodzili mu pod koła.

Koniec końców, upowszechnienie się samochodów, produkcja potężniejszych i szybszych pojazdów oraz nierozważność kibiców położyły kres wyścigom długodystansowym na publicznych drogach. Argumentowano to tym, że cały czas wymyśla się sposoby, by z większą prędkością zabijać większe ilości kibiców zgromadzonych wokół ciasnych uliczek i na wąskich zakrętach. Ten sam los spotkał w latach późniejszych legendarną Grupę B, gdzie potężne samochody ścigały się na rajdowych trasach.
I tutaj niestety, znów nad samochodem zwyciężył koń. Skąd taka konkluzja? W czasach, kiedy wyścigi samochodowe były czymś, co każdy mógł zobaczyć na publicznej drodze, niemalże dotknąć, poczuć zapach benzyny i zobaczyć, z jaką prędkości i niezwykłymi emocjami się to odbywa, kierowcy byli niczym gwiazdy filmowe i celebryci. Wspaniali ludzie we wspaniałych maszynach, rzucający wyzwanie drodze. Dzisiaj do odizolowana na zamkniętych torach grupa maniaków, która ściga się w kółko po trasie, którą zna się na pamięć, podczas gdy mechanicy bełkoczą coś o zaawansowanych systemach odzyskiwania energii z hamowania, o których widz nie ma bladego pojęcia. 
Dziś więc człowiek, który mówi, że kocha samochody, uchodzi za nieszkodliwego maniaka i w gruncie rzeczy "nerda", a taki, który lubi koniki, to romantyk związany z naturą. Za czasów Mille Miglia było na odwrót. 

Źródła zdjęć: jeden, dwa, trzy, cztery.

0 komentarze:

Prześlij komentarz