
Zanim jednak auto pojawiło się w fabryce, ktoś je zaprojektował. Zapewne grupa ludzi. Siedziała nad deskami kreślarskimi, rysowała szkice, projektowała nadwozie, kształt świateł, wygląd wnętrza, dobierała materiały do tapicerki, wreszcie projektowała elementy mechaniczne, w tym silnik, a potem elektroniczne, które będą te wszystkie zaworki i pompki kontrolować. Auta biorą się więc z głów ludzi, którzy siedzą przy biurkach i kreślą ołówkiem po kartce papieru, aby pewnego dnia zobaczyć, jak ich pomył ubrany w stal, aluminium, kompozyty i tkaniny, wyjeżdża o własnych siłach z zakładu produkcyjnego.
A więc, drogie dzieci, stąd się biorą auta. Oczywiście, zanim projektanci siądą do desek najpierw jakaś inna grupa osób robi rozeznanie na rynku. Pytają ludzi takich jak Ty i ja, co lubimy, czego nam potrzeba, ile zarabiamy i jakie kolory kojarzą nam się pozytywnie. Następnie ci ludzie siadają z innymi ludźmi, którzy próbują skonfrontować pomysły działu marketingu na wizerunek marki z tym, co przyniósł rynek. Rynek mówi: chcemy małego auta miejskiego. Marketingowcy mówią: ale nasza firma robiła zawsze luksusowe pojazdy! Ok, więc zróbmy luksusowe, małe auto miejskie. Albo w ogóle go nie róbmy. Zapytajmy innych ludzi, może sprzedamy nasze auto gdzie indziej. A więc po prawdzie, to stąd się biorą auta. Projektanci dostają do ręki tylko wytyczne: zrób małe auto miejskie, w środku skóra i duży ekran LCD, fajnie by było, jakby sam parkował. Skrobu skrobu po desce kreślarskiej i oto rodzi się projekt, ten zostaje wdrożony, robią go ludzie i maszyny w fabryce, trafia do salonu i stamtąd na ulice.
Wydaje mi się jednak, że możemy się cofnąć jeszcze kawałek. Ulica, na którą trafia auto, najpierw mówi, jakie auto chciałaby zobaczyć. A skąd ona to wie? Pierwsze auta miały atrapy końskich łbów, żeby nie wyglądały obco i przerażająco. Jak powiedział Henry Ford:
Gdybym na początku swojej kariery jako przedsiębiorcy zapytał klientów, czego chcą, wszyscy byliby zgodni: chcemy szybszych koni. Więc ich nie pytałem.

Ja jestem jednak przekonany, że na świecie istnieją trzy wielkie filozofie, które określają podejście do samochodów i te trzy nurty myślenia, nawet, jeśli nie wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, determinują to, jakim autem chcemy jeździć, a więc jakim jesteśmy rynkiem, który odpowiada na pytania ankieterów, którzy dyskutują z marketingowcami, którzy zlecają projektantom zadania, które realizują inżynierowie, by pracownicy fabryk i wielkie roboty mogły wyprodukować samochody, jakie ostatecznie trafią do salonu.

Jest też szkoła europejska, gdzie auto wyewoluowało z zabawki dla bogaczy, szlachty i magnatów przemysłowych, od początku więc było czymś w rodzaju karocy, akcesorium, którym można podkreślić swój status. Dlatego europejskie auta są pełne klasy i wdzięku, mają najciekawszy wygląd i eksperymentują z formą, chociaż nie zawsze są bardzo solidne.
Jest wreszcie myśl japońska, w której auto ma realizować postawione przed nim zadanie najlepiej, jak to tylko możliwe. Stąd nieraz stawianie kierowcy za zadaniem: doskonała terenówka jest doskonała w terenie i to ma robić. To samo dotyczy aut miejskich i sportowych. Kiedy projektuje się auta na eksport, to robi się to, czego rynek oczekuje, nie to, na co ma się ochotę. To, na co ma się ochotę robi się w domu, ale najpierw trzeba zdefiniować, co to za ochota (np ostateczne auto sportowe, jak Nissan GT-R).
It's amazing, thax for sharing with us,nice post
OdpowiedzUsuń