poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Skąd się biorą auta?

"Tato, mamo, skąd się biorą auta?" Zasadniczo odpowiedź na to pytanie jest prosta - auta biorą się z salonu samochodowego. Albo z komisu, ale te także wzięły się najpierw z salonu. A w salonie wzięły się z fabryki i na tym można byłoby zakończyć te rozważania. Pracownicy dużych hal i wielkie roboty składają auta wspólnie. Czasem robi to grupa entuzjastów w czymś, co w porównaniu
z kompleksami produkcyjnymi dużych koncernów wygląda jak szopa przy fabryce Henry'ego Forda.
Zanim jednak auto pojawiło się w fabryce, ktoś je zaprojektował. Zapewne grupa ludzi. Siedziała nad deskami kreślarskimi, rysowała szkice, projektowała nadwozie, kształt świateł, wygląd wnętrza, dobierała materiały do tapicerki, wreszcie projektowała elementy mechaniczne, w tym silnik, a potem elektroniczne, które będą te wszystkie zaworki i pompki kontrolować. Auta biorą się więc z głów ludzi, którzy siedzą przy biurkach i kreślą ołówkiem po kartce papieru, aby pewnego dnia zobaczyć, jak ich pomył ubrany w stal, aluminium, kompozyty i tkaniny, wyjeżdża o własnych siłach z zakładu produkcyjnego.
A więc, drogie dzieci, stąd się biorą auta. Oczywiście, zanim projektanci siądą do desek najpierw jakaś inna grupa osób robi rozeznanie na rynku. Pytają ludzi takich jak Ty i ja, co lubimy, czego nam potrzeba, ile zarabiamy i jakie kolory kojarzą nam się pozytywnie. Następnie ci ludzie siadają z innymi ludźmi, którzy próbują skonfrontować pomysły działu marketingu na wizerunek marki z tym, co przyniósł rynek. Rynek mówi: chcemy małego auta miejskiego. Marketingowcy mówią: ale nasza firma robiła zawsze luksusowe pojazdy! Ok, więc zróbmy luksusowe, małe auto miejskie. Albo w ogóle go nie róbmy. Zapytajmy innych ludzi, może sprzedamy nasze auto gdzie indziej. A więc po prawdzie, to stąd się biorą auta. Projektanci dostają do ręki tylko wytyczne: zrób małe auto miejskie, w środku skóra i duży ekran LCD, fajnie by było, jakby sam parkował. Skrobu skrobu po desce kreślarskiej i oto rodzi się projekt, ten zostaje wdrożony, robią go ludzie i maszyny w fabryce, trafia do salonu i stamtąd na ulice.
Wydaje mi się jednak, że możemy się cofnąć jeszcze kawałek. Ulica, na którą trafia auto, najpierw mówi, jakie auto chciałaby zobaczyć. A skąd ona to wie? Pierwsze auta miały atrapy końskich łbów, żeby nie wyglądały obco i przerażająco. Jak powiedział Henry Ford:
Gdybym na początku swojej kariery jako przedsiębiorcy zapytał klientów, czego chcą, wszyscy byliby zgodni: chcemy szybszych koni. Więc ich nie pytałem.
A więc ulica ma jakiś pomysł na to, co chce zobaczyć. A ulica, czyli my, wiemy, jakich aut chcemy, bo kilka ostatnich pokoleń zostało wychowanych tak, by myśleć o samochodach w pewien sposób. Od lat `80 XIX wieku, kiedy to panowie Benz, Daimler i Maybach zaczęli budować pierwsze automobile, do dziś, nauczyliśmy się wyrabiać sobie o nich zdanie, nawet, jeśli to zdanie to tylko "w ogóle mnie nie interesują, fajnie, że wozi mój tyłek", albo "sportowe fury są dla szpanerów".
Ja jestem jednak przekonany, że na świecie istnieją trzy wielkie filozofie, które określają podejście do samochodów i te trzy nurty myślenia, nawet, jeśli nie wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, determinują to, jakim autem chcemy jeździć, a więc jakim jesteśmy rynkiem, który odpowiada na pytania ankieterów, którzy dyskutują z marketingowcami, którzy zlecają projektantom zadania, które realizują inżynierowie, by pracownicy fabryk i wielkie roboty mogły wyprodukować samochody, jakie ostatecznie trafią do salonu.
Mamy więc filozofię amerykańską, o której mówił Ford: auto ma być szybszym, bardziej pojemnym, mniej męczącym się koniem. Dlatego za wielką wodą wszyscy kochają pełne adrenaliny gonitwy po okręgu, dlatego tak popularne są silniki o wielkiej pojemności, które mniej się męczą, dlatego design jest stosunkowo niewyszukany, za to solidny. 
Jest też szkoła europejska, gdzie auto wyewoluowało z zabawki dla bogaczy, szlachty i magnatów przemysłowych, od początku więc było czymś w rodzaju karocy, akcesorium, którym można podkreślić swój status. Dlatego europejskie auta są pełne klasy i wdzięku, mają najciekawszy wygląd i eksperymentują z formą, chociaż nie zawsze są bardzo solidne.
Jest wreszcie myśl japońska, w której auto ma realizować postawione przed nim zadanie najlepiej, jak to tylko możliwe. Stąd nieraz stawianie kierowcy za zadaniem: doskonała terenówka jest doskonała w terenie i to ma robić. To samo dotyczy aut miejskich i sportowych. Kiedy projektuje się auta na eksport, to robi się to, czego rynek oczekuje, nie to, na co ma się ochotę. To, na co ma się ochotę robi się w domu, ale najpierw trzeba zdefiniować, co to za ochota (np ostateczne auto sportowe, jak Nissan GT-R).
I właśnie z tego podejścia do aut, z filozofii naszych oczekiwań względem roli samochodu, które ukształtowała zarówno historia jak i pewne cechy określonych grup narodowych czy historycznych, jak to było w Europie, biorą się auta.

Źródła zdjęć: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć.

1 komentarze: