poniedziałek, 6 października 2014

Czemu Minotaur błądzi w labiryncie?


Trwa salon samochodowy w Paryżu, pokazano na nim wiele nowych premier, ale mnie szczególnie interesuje jedna – Lamborghini Asterion (czyli Minotaur). Nie zrozumcie mnie jednak opatrznie – zasadniczo nie chodzi mi o to, że jestem tym samochodem zafascynowany. Mój problem z nim polega na tym, że bardzo nie chciałem go zobaczyć.

Trochę jednak na tym, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, skorzystasz, bo przy okazji wyjaśnię, o co chodzi z samochodami hybrydowymi. Otóż kiedyś ktoś wymyślił, że zamiast drogich paliw kopalnych, które pewnie któregoś smutnego dnia się skończą, można jeździć na prąd. Prąd może pochodzić z baterii słonecznych, z elektrowni wiatrowych, pływowych i pewnie mnóstwa innych źródeł, których w praktyce nie da się zastosować w samochodzie. Da się jednak zastosować tam napędzany wspomnianymi paliwami agregat. Żeby było śmieszniej, taki agregat już w każdym aucie jest i zasila akumulator, dzięki któremu działa radio, elektryczne szyby, a Ty nie musisz kręcić korbą, żeby odpalić silnik.
Ten agregat to oczywiście silnik. Ponieważ okazało się, że całkowicie elektryczne samochody są bardzo drogie, ciężkie i ich zasięg wystarcza obecnie na jedną podróż do warzywniaka dwie przecznice dalej, ktoś wymyślił, że można rozbudować akumulator i podłączyć go jako dodatkowy napęd.
Tak właśnie działa auto hybrydowe. Ma dużo większy, a więc dużo cięższy akumulator (zestaw baterii) i tradycyjny, benzynowy silnik, który generuje prąd, skoro już i tak się obraca.

Przyczyny stosowania hybryd są dwie. Pierwsza, bardziej powszechna, to oszczędność. Nie wdając się w dywagacje na temat ochrony środowiska przyznajmy po prostu, że (obecnie, bo na początku niekoniecznie tak było) hybrydy palą dużo mniej, bo czasem korzystają z napędu na prąd zgromadzony w akumulatorze. W tym jednak przypadku można się zastanowić – nie zanudzając statystykami, jechałem ostatnio BMW które spalało mniej niż hybrydowa Toyota Prius, a to dzięki mądremu silnikowi z turbosprężarką, zamiast ważących kilkadziesiąt kilo akumulatorów w podłodze.
Druga przyczyna, to osiągi. Zgadza się, hybrydowe samochody mogą przyspieszać szybciej i mieć bardziej sportowy charakter (vide BMW i8). Jak to się dzieje? Wszyscy wiedzą, że słowo turbo oznacza szybciej, więcej, mocniej. Ale turbo ma jedną wadę – działa po chwili. Czasem nieskończenie długiej chwili. Miałem kiedyś auto z turbosprężarką, która „łapała” po czasie tak długim, że z nogą w podłodze mogłem czytać gazetę 300m po ruszeniu ze świateł, dopiero potem włączała się „druga kosmiczna”. Działanie turbosprężarki dla opornych wyjaśnię niedługo.
Niemniej, żeby tę „turbodziurę” jakoś zamaskować, montuje się silnik elektryczny, który, w przeciwieństwie do spalinowego, nie musi się „wkręcać” na wysokie obroty. On dysponuje swoją mocą z marszu, w każdej chwili. A więc zaraz po starcie mamy elektryczny silnik, a jak tylko benzynowy nadgoni zaległości, przejmuje pałeczkę, żeby dać jeszcze więcej mocy.

Czemu więc Lamborghini pokazało Asteriona? Jeszcze rok temu prezes włoskiej marki o jakże dźwięcznym nazwisku Spethan Winkelman mówił, że w żadnym Lambo nie będzie turbosprężarki, bo wolnossące silniki są elementem wizerunku marki.
Lamborghini jest jak iPhone – kupuje się je nie po to, żeby było wygodne. Ono ma krzyczeć, że kierowcę na nie stać, że jest trochę stuknięty i odważny na tyle, żeby opanować auto z bykiem na masce. Ani trochę nie jest ekonomiczne, bagażniki pozwalają na schowanie w nich ofertówki z prospektem hotelu na Bora Bora, a nad statystykami spalania mdleją ludzie z Greenpeace’u.
Właściciel marki, grupa Volkswagen pielęgnowała ten wizerunek – w końcu dla tych bogatych, lecz bardziej stonowanych sprzedaje inne samochody, jak choćby Porsche czy Audi. Lamborghini miało pozostać marką dla świrów, pokazującą co jakiś czas nowego potwora inspirowanego designem odrzutowców.

Czemu więc nagle dostaliśmy prototyp hybrydy, w której jedynym celem istnienia silnika elektrycznego jest zmniejszenie zużycia paliwa? Silnik bez turbosprężarki odpowiada mocą od razu, nie trzeba czekać, aż się obudzi i przeciągnie. Asterion nie powala też wynikiem do setki – 3s to obecnie standard. Wyglądem też nie może konkurować z „superhybrydami” – Porsche, Ferrari czy McLaren pokazali auta, które wyglądają jak z filmów sci-fi, a w środku człowiek czuje się jak Luke Skywalker w myśliwcach z Gwiezdnych Wojen.
Sylwetka Asteriona przypomina egzotyczne auta z lat `80. Czemu ludzie, którzy zaprojektowali Aventadora (o którym też coś na pewno napiszę), popełnili to auto?

Dziennikarze zachwycają się Asterionem. „Superhybryda”, przyszłość, objawienie. Objawieniem był McLaren P1 – poszukajcie sobie w sieci. Mnie przychodzi na myśl tylko jedno słowo – kompromis. Ekonomiczny, stonowany, wygodny – a to nigdy nie były słowa, które opisywały Lamborghini. Marka, która kreowała nisze na bezużyteczne, ale fantastyczne samochody, próbuje się przypodobać potencjalnym, nowy klientom idąc za trendem. Oderwany do klasyki i stylistyki marki. Wyglądający jak rozgoryczona żaba.
Nie jestem przeciwny niskiej emisji tego auta – jestem przeciwny pomysłowi robienia na siłę czegoś, co nie jest ani innowacyjne, ani komukolwiek potrzebne. Morał z tej historii jest więc taki: rób to, co robisz dobrze, bo tego oczekuje Twój klient.

Asterion ma jednak jedną rzecz wspólną z innymi Lambo – jest bezużyteczny. Z braku tylnej szyby, pewnie nie da się nim parkować. Na szczęście to tylko prototyp, więc najprawdopodobniej podzieli los potężnego, luksusowego, czteroosobowego Lamborghini Estoque – zaprezentowanego sześć lat temu, również w Paryżu. Nie doczekamy się jego seryjnej produkcji.


Staram się pisać o autach, które kocham, jak najprościej - żeby łatwiej Ci było zrozumieć, czym podnieca się grupa świrów z mózgami zalanymi benzyną. Jeśli masz inne zdanie, albo jakieś pytania co do branżowego słownictwa lub technologii - napisz komentarz. Możesz też śledzić nas na Facebook lub Google+, a mnie znajdziesz na Twitter.

Źródła zdjęć: jeden, dwa, trzy, cztery.

0 komentarze:

Prześlij komentarz