
Mimo to jakiś chłystek przechodził sobie z jednej strony na drugą, żeby dostać się na przystanek, między przejściami. Szedł spacerowym tempem, w modnych spodenkach z logo znanej firmy i sportowej koszuli. Blond włosy zaczesane na żel. Generalnie wyglądał schludnie, może szedł na obiad do babci albo na spotkanie z dziewczyną. Lat mógł może mieć siedemnaście, może dwadzieścia.
W czasie, kiedy przejeżdżałem skrzyżowanie piesi mieli czerwone światło, więc miałem prawo nie spodziewać się, że ktoś będzie przechodził przez ulicę. Zwłaszcza 30 m za ustalonym miejscem. Z 50km/h do zera wyhamowałem na trochę mokrej nawierzchni ciesząc się, że nikt nie leciał za mną przez skrzyżowanie, bo pewnie zatrzymałby się w moim bagażniku. Swoim zwyczajem, aby upomnieć przechodnia, wcisnąłem klakson i trzymałem go kilkanaście sekund, które zajęło chłopaczkowi przedostawanie się przez szeroki pas jezdni, na którym stałem. Sprowokowani hasałem ludzie na przystanku pokazywali sobie chłystka palcami i kręcili głowami.

Ale raz, że wówczas wyszedłbym na totalnego kretyna, dwa, było mokro, więc miałem szansę połamać mu nogi, trzy, zupełnie nie o taki efekt mi chodziło.
Do czego zmierzam – absolutnie nie do konkluzji, że każdy powinien mieć możliwość przejechania jednego chłystka w roku, żeby oczyścić pulę genetyczną. Nie chodzi mi również o to, że system edukacji jest zły – raczej o to, że jest wybrakowany. Zamiast kląć na takich cwaniaczków kiedy wozimy własne dzieci, lepiej uświadamiać im, jaki problem rodzą takie sytuacje i co mogłoby się zdarzyć przy niewielkiej zmianie warunków.
Ludzie, którzy mają już prawo jazdy wiedzą, że lepiej nie narażać się samochodom – bywają też po drugiej stronie więc wiedzą, że lepiej przejść na pasy niż wyskoczyć w jakimś niespodziewanym miejscu, albo urządzać sobie spacery przez całą szerokość jezdni – ich samych to drażni.
Ale ci, którzy nie siedzieli jeszcze za kółkiem nie mają takiej wiedzy, bo nie mają punktu odniesienia. Może więc trzeba wymyślić coś, żeby pokazać im, jak bardzo irytują i jak wiele biedy mogą sobie napytać.
Widziałem kiedyś dokument, kiedy z ulic Sztokholmu zabrano kilkanaście osób, które twierdziły, że same są w stanie ocenić, kiedy dadzą radę jechać po alkoholu. Dano im do dyspozycji cały bar i mieli przestać, kiedy uznają, że to ich limit, po którym jeszcze będą w stanie prowadzić. Potem od razu zabierano ich na tor, gdzie mieli przejechać określoną trasę, a po drodze na pokonać slalom między pachołkami, uniknąć manekina na sznurku etc.
Ten manekin był gwałtownie wciągany przed maskę na linie podobnej do bungee. Może takich cwaniaczków należałoby przypinać do bungee, naciągać je a potem, bez ostrzeżenia, wystrzeliwać ich w wielki materac albo basen z gąbkami – żeby poczuli siłę, z jaką człowiek odlatuje po uderzeniu przez auto. Może to nieprzyjemne wspomnienie sprawiałoby, że nie kręciliby głową, kiedy trąbię na nich zagłuszając sobie w samochodzie stare płyty Iron Maiden.
Poruszono dwa denerwujące tematy: święte krowy i słonie Trąbalskie.
OdpowiedzUsuńNajpierw o wołowinie: Ludzie chodzą, wchodzą, wbiegają i pojawiają się znikąd na drodze lub przejściu dla pierwszych, niestety nie wiele można zrobić w tym temacie. Jeździć 50 po mieście nie zamierzam, zwłaszcza jeśli jest to czteropasmowa jezdnia. Zmienię klocki hamulcowe na mocniejsze następnym razem. Druga sprawa - staram się obserwować drogę i jej otoczenie cały czas, mam nawet wyrobiony odruch odkładania pilota do radia tak, aby zawsze wiedzieć gdzie mam plus i minus do głośności, bez odrywania wzroku od jezdni.
Słonie Trąbalskie: Wszyscy Ci którzy nigdy nie łamią przepisów, a sami muszą zasugerować całej dzielnicy, że inny uczestnik ruchu popełnił błąd. Mało tego obwieszczają to przez 10 sekund ogłuszając wszystkich dookoła. Myślę że jest dla nich w piekle specjalna sala z torturami. Sugeruje puszczanie dupstepu póki im mózg nie wypłynie oczami i uszami. Pomimo poruszania się samochodem po Warszawie, klaksonu użyłem raz. Sprawdzałem czy działa po zakupie samochodu na posesji rodziców. Można?