środa, 21 maja 2014

Po co robić gry miejskie?

Jak już wspominałem, w ubiegłym tygodniu brałem udział jako sędzia w grze miejskiej organizowanej przez Stowarzyszenie IKS na wniosek Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Gra pod tytułem "Bezpieczeństwo bez barier" była częścią kampanii "Pełnosprawne bezpieczeństwo", a jej idea mocno wpisywała się w to, w co wierzymy jako Fundacja. O tym, jak cała akcja była odbierana przez bezpośrednio zainteresowanych - tj. przez urzędników, postaram się napisać jeszcze w tym tygodniu.
Dzisiaj jednak interesuje mnie przede wszystkim zaangażowanie uczestników w taką grę. Pomyślałem sobie bowiem, że młodzież właściwie w każdy, nawet najbardziej niestandardowy projekt jest wciągnąć dość łatwo. Jeżeli już uda nam się znaleźć kogoś, kto ma chwilę wolnego czasu, kogo wyekspediuje na taką grę szkoła i kto wykaże chociaż minimum zaangażowania, to właściwie wszystko jedno, czy poprosimy tę osobę o roznoszenie pluszowych misiów na przystankach (vide akcja Nie bij mnie, Kochaj mnie), czy o wcielenie się w rolę osoby niewidomej. Z moich obserwacji wynika, że obecna młodzież, w wielkim uproszczeniu, dzieli się na dwa typy: tych, którzy angażują się we wszystko i tych, którzy nie angażują się w nic.
Na pewno można byłoby tutaj zostawić pole do popisu specjalistom, którzy przeanalizowaliby to zjawisko, mnie jednak interesuje coś zgoła innego: zastanawiałem się bowiem, czy zgodziłbym się na udział w tej grze jako uczestnik, a nie jako sędzia.
I tutaj pojawia się pewien problem: otóż ja zdaję sobie sprawę z tego, jak koszmarnie trudne jest przemieszczanie się po mieście, kiedy ma się ograniczoną sprawność ruchową. Pamiętam, jak mój dobry przyjaciel po poważnej kontuzji kolana poruszał się o kulach i jak wielką trudność mu to sprawiało - na przykład wciąganie się codziennie po schodach w warszawskich przejściach podziemnych, nie czekając na windę. O ile więc trudniejsze musi być poruszanie się na wózku po rozkopanych Katowicach, które są dość "pagórkowatym" miastem - mówię z punktu widzenia rowerzysty.
Nie to jednak jest dla mnie najbardziej przerażające - tak, to właściwie słowo. Ponieważ znaczna część moich najmłodszych lat to walka z utratą wzroku, bardzo obawiam się sytuacji, w której nie widziałbym, co się wokół mnie dzieje. Na co wpadam, kogo mijam, gdzie tak naprawdę jestem - słowem, myśl o tym, że ktoś mógłby zasłonić mi oczy i puścić mnie przez katowicki dworzec napawa mnie lękiem. Jest to jedna z rzeczy, których nie chciałbym doświadczyć, nawet w ramach wcielania się w rolę (celowo nie używam słowa "udawanie", bo zdecydowanie bliżej mu do zabawy niż tym zadaniom, które mieli przed sobą uczestnicy gry).
Mówiąc w wielkim skrócie, ja, jako osoba która ma za sobą odrobinę więcej doświadczeń niż uczestnicy "Bezpieczeństwa bez barier" miałbym pewne opory, żeby wziąć w tej grze udział. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że są one bardzo niewielkie w porównaniu do tego, jak reagowali ludzie widząc, co robią kolejne drużyny przygotowując się do zadań. Na dworcu przygotowywaliśmy uczestników w hallu głównym, gdzie na posterunku czekali na nas ludzie z Regionalnego Centrum Wolontariatu w Katowicach, opiekunowie tego zadania. Nikt nie podszedł do nas zapytać, co się właściwie dzieje, co to za akcja, etc. Ludzie przechodzili albo obojętnie, albo z mieszanką zdziwienia i niechęci na twarzy. Bo czemu ktoś miałby chcieć zasłonić sobie oczy i próbować w ten sposób przejść przez dworzec? Albo czemu ta dziewczyna pcha sobie zatyczki do uszu?

Ponieważ niepełnosprawność nas przeraża i uważamy, że na pewno nie przytrafi się nikomu z naszych bliskich, ani tym bardziej nam, dystansujemy się od niej i nie chcemy mieć z nią nic wspólnego. Nie chcemy brać udział w takich grach, bo raz, że trzeba ubrać "głupią" kamizelkę, a dwa, że trzeba zasłonić sobie oczy, albo usiąść na wózku i "robić z siebie kretyna" w kinie, urzędzie czy kawiarni. Takie wypowiedzi słyszałem pytając kilku przypadkowych osób w kolejnych dniach, pokazując im zdjęcia i opisując grę. Owszem, większość była zainteresowana i wypowiadała się przychylnie o całej akcji mówiąc, że była ona potrzebna - moje pytanie brzmi jednak - czemu nie wszyscy?
Czemu są wśród nas ludzie, którzy nie widzą tego, że osoby niepełnosprawne codziennie "muszą robić z siebie kretyna" wychodząc na ulicę i dosłownie "walcząc z rzeczywistością"? Ostatnio stałem na światłach za człowiekiem, który trąbił na niewidomego, który powoli przechodził przez jezdnię i był jeszcze na pasach, kiedy dla samochodów zapaliła się zielona strzałka. Takie sytuacje w ogóle nie powinny mieć miejsca - i nie mówię już tutaj o empatii czy jakimkolwiek zrozumieniu, ale chociaż o takcie i odrobinie kultury osobistej.

Jeżeli o mnie chodzi, to Urząd Wojewódzki powinien zasponsorować furgonetkę, która wyposażona byłaby w odpowiedni sprzęt - wózek inwalidzki, białą laskę, ciemne okulary (mogą być zamalowane sprayem takie okulary do spawania, pierwsze rozwiązanie jakie przyszło mi do głowy), zatyczki do uszu i takie ochraniacze na szczękę, ale na tyle niedopasowane, że nie da się w nich mówić. Taki furgon jeździłby po mieście, a jego kierowca łapałby ludzi na ulicach i mówił: "idzie pan/ pani do urzędu? Jak uda się załatwić sprawę na wózku, albo z zasłoniętymi oczami, 300zł nagrody".  Jestem ciekaw, ile osób machnęłoby ręką i wstało z wózka, bo to męczenie się nie jest warte trzech stówek. I jestem ciekaw, czy pomyśleliby o tym, że dla niektórych to nie jest kwestia "nagrody", ale codziennego przetrwania.


Może moje pomysły wydają Ci się szalone? Może są niesmaczne, bez sensu, lub po prostu nie na miejscu? Możesz wyrazić swoją opinię w komentarzach, napisać na naszym Facebook albo Google+. Jeżeli chcesz się skontaktować ze mną, napisz po prostu mail do Fundacji lub złap mnie na Twitter.

Wszystkie zdjęcia z tej akcji zrobione przeze mnie możecie znaleźć w naszej galerii na Tumblr. Tam umieszczamy także - nie rzadko na bieżąco - zdjęcia robione w czasie naszych akcji.

0 komentarze:

Prześlij komentarz