Picie alkoholu jest częścią naszej kultury, jakby na to nie patrzeć. Nie zagłębiając się w temat alkoholizmu i tego, jak można dobrze się bawić bez wypijania do tego piwa, wina czy
wódki; napiszę kilka słów na temat logistyki powrotów z imprez.
wódki; napiszę kilka słów na temat logistyki powrotów z imprez.
Dwa najlepsze w moim odczuciu rozwiązania to autobusy nocne oraz nasi przyjaciele, którzy poświęcą się dla nas i wyjątkowo będą pili sok albo jakiś napój, zamiast alkoholu. W Warszawie komunikacja miejska nawet w nocy działa moim zdaniem fantastycznie i nigdy nie miałem problemów z powrotem do domu, nawet na trasie Żoliborz - Praga Południe. Tym bardziej, że w weekendy metro kursuje do wczesnych godzin porannych.
Gorzej sytuacja ma się poza stolicą - w obrębie konurbacji śląskiej autobusy nocne występują równie często jak woda na pustyni i złapanie któregoś z nich jest porównywalnym szczęściem, jak trafienie na oazę. W tym momencie lepiej umówić się z kimś, kto nie będzie pił. O ekonomiczno-charytatywnych aspektach tego rozwiązania napisaliśmy kilka słów na stronie głównej Fundacji. Rozwiązanie to jest doskonałe, jeżeli nasz kierowca dysponuje większym pojazdem i może rozwieść kilka osób do domu - tym sposobem wszyscy mają pewność, że dotrą bezpiecznie.
Wreszcie ostatnie rozwiązanie, to przenocowanie u gospodarza. O ile w pubie jest to niemożliwe, o tyle w przypadku domówek nierzadko przecież umawiamy się, że będzie na nas czekała przygotowana sofa albo inna karimata, gdzie zalegniemy, kiedy zmorzy nas sen i krążące w żyłach procenty. Wszystko wydaje się bardzo fajnym pomysłem, dopóki rano nie postanowimy wsiąść za kółko i wrócić do domu. Bo mamy alkomat, a on pokazał zero.
Swego czasu była kampania społeczna, która mówiła o tym, żeby nie jeździć na kacu. Myślę jednak, że lepiej będzie odwołać się do Waszych (i własnych doświadczeń) w tej materii, żeby pokazać, o co mi w tym przypadku chodzi.
W sobotę mój dobry kolega zorganizował swoje urodziny. Wróciłem do domu i obudziłem się z kacem mordercą, który męczył mnie przez cały dzień. Poranek spędziłem w łóżku, potem wybrałem się na spacer, resztę dnia siedziałem w fotelu. Odbyłem też małą przejażdżkę rowerową, która okazała się być męczarnią.
Na kacu człowiek nie stawia przed sobą wyzwań intelektualnych ani fizycznych, bo zwyczajnie go przerastają. Są okropnie męczące. Bez względu na to, jak mocny jest ten kac i jak długo trwa, tak naprawdę po kilku piwach albo kieliszkach wódki powinniśmy już wiedzieć, że następny dzień mamy raczej z życiorysu wyjęty. Koordynacja ruchowa jest fatalna, a intelektualnie czujemy się zupełnie obezwładnieni. Wieczorem człowiek jest już tak zmęczony posiadaniem kaca, że marzy tylko o tym, żeby niedziela się skończyła i można było już odespać to wszystko.
Jak opisujesz swój stan na kacu? Mówisz: umieram. Jestem zniszczona. Jestem zdewastowany. Koszmar. masakra. Dobijcie mnie. Albo dajcie klina (już wtedy na pewno nie wsiądziecie za kierownicę). Może lepiej więc nie wsiadać za kółko, bo Twój samochód może być zniszczony. Zdewastowany. Może wydarzyć się jakiś koszmar. Masakra. Bo nie kontrolujesz w pełni tego, co się z Tobą dzieje.
Rower zaplanuj sobie na popołudnie. I weź dużo wody, może wypłuczesz sobie z organizmu wszystko, co Cię męczy. To samo z bieganiem. Spaceruj ostrożnie.
Prowadzenie, jeżdżenie czy chodzenie nie są trudnymi czynnościami. Naprawdę. Ludzie, którzy mówią, że jeżdżenie samochodem jest strasznie skomplikowane, chyba nie bardzo mają pojęcie, o czym mówią. To banalna czynność, która wchodzi w krew. Ale jest to czynność, od której zależy nasze i cudze życie. A na kacu wszystko jest zdecydowanie bardziej skomplikowane.
Polub nas na Facebook lub Google+. Umieszczamy tam nie tylko artykuły, ale także informacje o tym, czego możemy potrzebować i jak można pomóc Fundacji i jej podopiecznym.
0 komentarze:
Prześlij komentarz