Jadę sobie samochodem koło północy, wracałem do domu. Przejeżdżam przez jedną z dzielnic na obrzeżach Gliwic, kiedy z uliczki wyjeżdża niebieski radiowóz - jakiś dostawczy w typie Citroena Berlingo. Jadę grzecznie za radiowozem, bo chociaż droga pusta i właściwie biegnąca przez łąkę, to jednak według znaków jest to teren zabudowany.
Radiowóz jest kilkanaście metrów przede mną, kiedy nagle wykonuje dziwaczny manewr, jakby omijał studzienkę i jedzie dalej. Nieco zwolniłem, bo obawiałem się, że coś leży na drodze, a tu nagle widzę przed sobą pijanego w sztok mężczyznę, który chwieje się na pasie w przeciwnym kierunku, by nagle skręcić wprost pod moją maskę. Zwolniłem, objechałem go i patrzę w stronę radiowozu, czy może się zatrzymają.
Policjanci pojechali jednak dalej. Droga pusta, nieoświetlona, prawie dwa kilometry prostej - w nocy kierowcy zwykle dociskają tutaj mocniej pedał gazu.
Włączam więc zestaw głośnomówiący i dzwonię na policję. Nikt nie odbiera. Dzwonię na 112. Pani, która przedstawiła się jako operator i jakiś numer (oni tak zawsze, nie pytajcie ich o imiona, i tak Wam nie podadzą) pyta mnie, gdzie ten pijany człowiek. Mówię, że koło takiego i takiego miejsca, nie mam pojęcia, jaka to ulica. To ja pana połączę z policją, odpowiedziała i kolejne sześć minut w drodze do domu spędziłem w towarzystwie głosu, który powtarzał "proszę czekać, będzie rozmowa".
Policjant przyjął moje zgłoszenie, chociaż wyraźnie zaniepokoił go fakt, że pijanego minął radiowóz, a mimo to się nie zatrzymał.
Moi Mili, to było w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia w nocy. Moja pierwsza prośba jest taka, żebyście nie pozwalali nikomu pijanemu wracać kilometry do domu piechotą w dniach, kiedy wieczorne wiadomości zaczynają się od statystyk wypadków.
Moja druga prośba jest taka, żebyście nie zostawiali takich sytuacji samych sobie. Ja gościa minąłem, bo wiedziałem, że coś się dzieje, ale gdyby ktoś postanowił skrócić sobie drogę do domu o parę minut i przycisnąć mocniej na prostej, pustej drodze, to miałby tego zawianego na sumieniu. To nie jest więc tak, że "to nie moja małpa tam lezie, to nie mój cyrk, ja minąłem, co się będę przejmował". Nigdy nie wiesz, kiedy jakiś pijany człowiek wlezie Ci pod koła, mimo, że parę chwil wcześniej ktoś go minął, ale stwierdził, że nie zawiadomi żadnych służb, bo przecież to nie jego problem.
Wreszcie, wpakowanie się w pijanego człowieka na pustej, prostej drodze może mieć tylko jeden finał - pęknięta maska, stłuczona przednia szyba, utrata panowania nad pojazdem, który skończy nie wiadomo gdzie, a na asfalcie zostaje mokra plama - nieumyślne spowodowanie śmierci. I co z tego, że to była jego wina - możecie to sobie powtarzać do końca swoich dni, kiedy nie będziecie mogli zasnąć mając pijaka na sumieniu.
Wiem, że sięgam od razu po skrajny scenariusz, ale nie okłamujmy się - ktoś tych ludzi na polskich drogach zabija. Pijanych, czy nie, zastanówcie się, ile razy w ciągu roku widujecie w programach informacyjnych zdjęcia zdewastowanych samochodów, które wpadły rozpędzone uderzyły w 70-80kg człowieka? I gdzie jest ten człowiek? Zapewne kilkanaście metrów dalej, tyle, że lepiej pokazać zdewastowane auto, bo to bardziej przemawia do wyobraźni - to Ty możesz być tym kierowcą, to może być Twój samochód.
Nikt z tych kierowców nie chciał zabić pijanego człowieka, który ubzdurał sobie, że wężykiem dojdzie od krawężnika do krawężnika. Wszyscy wmawiają sobie, że mnie się to nie zdarzy. Że nie moje małpy, nie mój cyrk. Tak więc weźcie na siebie odrobinę obywatelskiej odpowiedzialności zgarnijcie człowieka telefonem z drogi - 997 to policja i ich powinniście poinformować w pierwszej kolejności.
Jeżeli nie wymagane jest wezwanie pogotowia, nie musicie od razu dzwonić na 112 - i tak połączą Was z policją. Czasami zdarza się, że na policję dodzwonić się trudniej - wtedy faktycznie 112, bo lepiej poinformować od razu, niż czekać, aż ktoś odbierze.
Ten gość, którego ja minąłem, był agresywny. Wygrażał mi, kiedy szedł w stronę mojej maski, dlatego nie zatrzymałem się kawałek dalej i nie próbowałem go ściągać z jezdni. Ja byłem sam. Ale jeżeli jedziecie z kolegami, możecie spokojnie gościa ściągnąć z drogi, jeżeli jesteście pewni, że nie zrobi Wam krzywdy.
Szerokiej drogi!
0 komentarze:
Prześlij komentarz